(poniższe teksty są fragmentami dyskusji dotyczącej problemu dysfunkcji szkolnych,
publikowanej na forum czytelników w tygodniku Angora)

Dysleksję można pokonać!

         Piszę w obronie Nauczycielki - autorki listu: „Mam ten..., no... analfabetyzm!” (ANGORA nr 52) i przeciwko pseudonaukowym twierdzeniom oraz wygodnej postawie rodziców z listów „Niedouczona ignorancja” i „Kto ma nie po kolei w głowie” (ANGORA nr 5).

         Mam 24 lata, jestem studentem szóstego roku medycyny. Pokonałem dysleksje oraz jąkanie się do tego stopnia, że mogę prowadzić wykłady ze studentami i prezentować prace naukowe z wyróżnieniem, a także jeździć na międzynarodowe występy z chórem akademickim. Osiągnąłem to dzięki wymagającej heroicznego wysiłku pracy mojej i Rodziców. Chciałbym dodać kilka słów od siebie i rzucić na problem dysleksji światło z troszkę innej strony – „od środka”.
         Jestem zbulwersowany paranaukowymi wywodami osób komentujących omawiany artykuł (np. Pan podpisujący się PIOH z woj. kujawskopomorskiego). Niestety, niezwykle popularne jest tworzenie pseudoteorii przez domorosłych fachowców, którzy mają gazetowe pojęcie na temat, na który to niezwykle ochoczo, całym sercem i pełną pasją się wypowiadają. (...)

         Zgadzam się z Panią Nauczycielką. Problem dysleksji jest ogromny i z roku na rok się powiększa. W wieku 5 lat jąkałem się do tego stopnia, że nie mogłem wymówić słowa. Mając 10-11 lat wygrałbym konkurs na najbardziej „dyslektycznego” ucznia szkół podstawowych w całej Polsce. Robiłem po 20­30 błędów (pierwszego stopnia) na jednej zeszytowej stronie. Nauczyciele załamywali ręce, chodziłem na korepetycje z języka polskiego. Po pewnym czasie bezrobotna korepetytorka, mająca na utrzymaniu dwójkę malutkich dzieci i męża, załamała się i zrezygnowała z dalszego udzielania mi prywatnych lekcji z powodu braku postępów w nauce...
        Rodzice ciągali mnie po psychologach szkolnych, osiedlowych, szpitalnych i Bóg wie gdzie jeszcze. Nie pamiętam, ile testów miałem robionych. Niezależnie od ich wyników, Rodzice podjęli się morderczego trudu ćwiczenia ortografii razem ze mną. Był to najgorszy okres nie tylko w moim życiu. Powtórki, powtórki i jeszcze raz powtórki, aż do bólu...
        Doszło do tego, że znając zasady pisowni polskiej jak żaden uczeń w szkole, robiłem nadal... do 30 błędów pierwszego stopnia na jednej stronie. Wszyscy mieli mnie już dość! W akcie desperacji zostałem zmuszony (za co dziękuję) do uczenia się słownika na pamięć - nie, nie całego - tylko słówek zaczynających się na "h". Hektar, habit, haft, haftka, hajduk, hak itd. Pamiętam to do dziś, bo z tymi wyrazami miałem najwięcej problemu. Język polski nie był jedynym moim problemem! Z powodu matematyki na zakończenie trzeciej klasy w szkole podstawowej groziła mi repeta. Gdyby Mama pozwoliła, to dostałbym KAŻDE zaświadczenie z jakimkolwiek „dys-” od KAŻDEGO psychologa, bo kto mnie zobaczył, długo nie zapominał...
       Mama włożyła we mnie mnóstwo pracy, czasu, cierpliwości i zdrowia. Czy ktokolwiek z Państwa umie zmotywować i zmusić swoje dziecko do wykucia słownika na pamięć lub przesiedzieć cały lipiec i powtarzać z nim matematykę z zakresu trzeciej klasy szkoły pod­stawowej? (...)

       W okresie licealnym w mojej klasie wiele osób miało zaświadczenia. Jeden kolega miał niewielkie problemy z ortografią (ale priorytetem były flaszki, fajki i imprezy). Wchodził na lekcje spóźniony, w butach, w kurtce, z rękami w kieszeniach, miał pogardę w oczach, śmierdział papierosami. Jednak polonistka widziała w nim talent i nakłaniała go do nauki. Pewnego dnia syknął soczyste: „Załatwię sobie ten papier i niech się odp...” - za tydzień wręczył jej kwit z szyderczym uśmieszkiem na ustach. Panie PIOH - i jak można takiego ucznia zmotywować do poprawienia wyników? (...)

       Na maturze koledze nie uznali błędów ortograficznych, ja natomiast nie popełniłem ani jednego! Cały okres podstawówki i liceum przeminął pod znakiem katorżniczej pracy mojej i mojej Mamy. Dzięki jej determinacji wykształciła się u mnie nie tylko znajomość ortografii czy matematyki, ale także charakter, oraz umiejętność pokonywania życiowych zakrętów, z których powypadało już większość kolegów z lat wczesnej młodości. (...)

M.M., niedoszły dyslektyk (nazwisko i adres do wiadomości redakcji)

 

Nie jestem niedouczona

       W odpowiedzi na list „Niedouczona ignorancja” (ANGORA nr 5), zdecydowałam się odpowiedzieć na zarzuty rodziców, którzy twierdzą, iż jestem niedouczona. Otóż jestem absolwentką jednej z lepszych państwowych uczelni w Polsce.
       Nie wiem, w jakim fragmencie mojego listu Pan PIOH odnalazł informację, że nie stanowi dla mnie problemu fakt, iż młodzież pali, pije, morduje itp. Nawet o tym nie wspomniałam, a już na pewno nie pisałam, że jest to normalne. Po drugie, brałam udział w kilku szkoleniach na temat dysleksji i doskonale znam podział, który Pan PIOH powierzchownie zaprezentował. Poza tym podziałem i resztą teorii, żaden psycholog nie potrafił racjonalnie odpowiedzieć na pytania typu: „Dlaczego dysleksja jest coraz częstszym zjawiskiem?”. Powtórzę: chodzi o obniżenie wymagań egzaminacyjnych. Nie tak dawno sama byłam uczennicą i pamiętam, w jaki sposób w klasie maturalnej moi koledzy i koleżanki „załatwiali na gwałt” zaświadczenia, przeważnie o dysortografii, bojąc się, że zbyt duża ilość błędów ortograficznych w pracy sprawi, że nie zdadzą matury. Czy mieli z tym problem? Była kasa, to i były zaświadczenia.

       Rozumiem oburzenie Pana PIOHA, bo wiem, że są dzieci, które rzeczywiście mają problem z dysleksją. Jestem jednak przekonana, że ta dysfunkcja nie może występować na aż taką skalę! Teraz już prawie co 3, 4 uczeń chwali się zaświadczeniem. Są uczniowie (i to niemało), którzy wręcz są dumni, że nie czytają książek, bo to strata czasu. Wolą sobie obejrzeć film albo pograć na komputerze. Uczniowie posiadający zaświadczenie o dysgrafii nie starają się w miarę możliwości wyraźnie pisać. Mają to w nosie, bo nauczyciel nie ma prawa odmówić sprawdzenia klasówki. (...)
        Nie sądzę, że dyslektycy to nienormalne dzieci. Uważam jednak, że większość tych pseudodyslektyków, czyli takich, którzy bez problemu kupili zaświadczenie, to zwykli analfabeci i tu zdania nie zmienię.

       A teraz proszę wyobrazić sobie, że ja, osoba zdaniem Pana PIOHA niedokształcona, ba, nawet nie zasługująca na miano nauczycielki, posiadam dodatkowo zaświadczenie o dysortografii i dysleksji. Czy - wobec tego - mam prawo napisać pracę, w której będą błędy? Czy mogę notorycznie przekręcać wyrazy lub niewyraźnie czytać uczniom? Posiadam zaświadczenie, mam więc, jak to Pan PIOH napisał – „przywilej”.
        Ostatnio, w mówieniu całkiem dobra, posiadająca zaświadczenie o dysortografii, dysgrafii i dysleksji uczennica pytała mnie, czy jej zaświadczenie byłoby egzekwowane na wydziale filologicznym, bo ona chciałaby studiować germanistykę. Ciekawi mnie opinia władz uczelni, bo ja, ta z „nauczycielskiego towarzystwa wzajemnej adoracji”, nie potrafię wyobrazić sobie filologa dyslektyka, obojętnie, czy nauczyciela czy też tłumacza.

NAUCZYCIELKA (dane internetowe do wiadomości redakcji)


Strona Główna